Nijakiego paradoksu w urodzinach braci Kaczyńskich nie było. Wyjaśniam, co by tytuł notki przejrzystością okryć.
Jak na bliźniaków przystało, pojawili się tego samego dnia. Coś koło osiemnastu miesięcy po balu studenckim, na którym młoda harcerka Szarych Szeregów ze Starachowic spotkała, też młodego, choć niezbyt wyrazistego, kombatanta AK z Warszawy.
No i jak to często bywa - coś zaiskrzyło między nimi. Choć bez szału. We wspomnieniach starszej już i coraz ważniejszej sanitariuszki Powstania Warszawskiego absztyfikant nie jawi się jako „rycerz na białym koniu’. Jak się też później okazało nawet nie wart był najmniejszych wspomnień kombatanckich, np. przy tworzeniu muzeum Powstania Warszawskiego. Ot taka zamiana jak w skeczu kabaretu Ani Mru Mru – królewnę za żonę.
Jakiekolwiek by nie było, uczucie to osiągnęło swoją kulminację i nasi bohaterowie, dzisiejsi jubilaci, zostali poczęci. Był wtedy październik roku 1948, terror ówczesnego reżimu hulał aż niemiło było patrzeć,
Brakowało dokładnie ośmiu lat do słynnego przemówienia Gomułki na wiecu w Warszawie i pójścia chłopców do szkoły, czternastu, aby mogli zagrać główne role w filmie, dwudziestu, by PRL-owskie władze zmusiły do wyjazdu z kraju obie matki chrzestne chłopców, będące przyjaciółkami matki biologicznej, dwudziestu dwóch, by ta mogła dać w prezencie swoim synom na ich 21 urodziny spisane myśli Lenina, dwudziestu ośmiu, by od władzy, dla której ten myśliciel był ojcem duchowym, jeden z braci uzyskał tytuł doktora prawa, wychwalając go w swojej pracy, dwudziestu ośmiu lat i jednego dnia, by młody doktorant mógł rozpocząć szerokie działania konspiracyjne przeciwko niej właśnie, kolejne cztery lata musiały minąć, by drugi chłopiec, ten mniej zaradny, zrobił dokładnie tak samo a nawet więcej, trzydziestu trzech lat i trzech miesiący brakowało do jego internowania przez wojskowy reżim Jaruzelskiego , dodatkowych dziewięciu dni, aby reżim dowiedział się od Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, że zatrzymany jest tak ciężko chory, iż dalsze przetrzymywanie poza szpitalem byłoby wysoce niehumanitarne, a pięć dni mniej, aby zdecydować, że nie warto trzymać w swoich zbrodniczych łapach, w szpitalu lub nie, pierwszego doktoranta, czterdziestu jeden lat, aby ów mógł prowadzić intratne interesy z takim skutkiem, że szybko zamienił jedyny garnitur, pożyczony zresztą, stając się właścicielem kamienic, spółek i majątku, którego sam już nie jest w stanie objąć, pięćdziesięciu siedmiu lat, aby drugi doktorant został prezydentem, meldując pierwszemu z braci wykonanie zadania, choć mówił wszem i wobec, że to bratu należne jest stanowisko, a nie jemu, sześćdziesięciu dwóch lat, by chłopcy wymyślili napompowaną wycieczkę samolotem, która skończyła się najgłupiej jak tylko można sobie wyobrazić, sześćdziesięciu dwóch lat i trzech miesięcy, by ten co pozostał przegrał kolejne wybory, tym razem prezydenckie, sześćdziesięciu trzech lat, by kolejny raz przegrał w wyborach, parlamentarnych, sześćdziesięciu pięciu lat, by … na salonie 24 ukazały się zaledwie dwie notki o urodzinach tych jubilatów.
I one to były inspiracją dla autora, gdyż zarówno pani optymistka jak i kowboj empirycznie wykazali słuszność teorii, która przez królową nauk nazywana jest PARADOKSEM DNIA URODZIN.